Adamczyk Wojciech mReżyser serialu „Ranczo”, w którym znaczące miejsce ma Radzyń Podlaski, przebywał po raz pierwszy w naszym mieście 12 maja, towarzysząc żonie – pisarce Małgorzacie Gutowskiej-Adamczyk na spotkaniu autorskim w Miejskiej Bibliotece Publicznej. Zapraszam do lektury wywiadu z Wojciechem Adamczykiem.

Czy zdążył Pan w czasie krótkiej wizyty w Radzyniu obejrzeć miasto?

Zobaczyłem pałac, oranżerię, park, zauważyłem dużo wspaniałych lodziarni (niestety, nie mogłem skorzystać, bo jestem na diecie), mnóstwo sklepów, sklepików, dużo odnowionych, kolorowych kamieniczek. Radzyń wygląda kolorowo, dostatnio i zachęcająco. Odniosłem wrażenie,  że to nie jest martwe miasto, ale miasto z inicjatywą.

Radzyń Podlaski, choć nie stanowi miejsca akcji, stale jest obecny w „Ranczu”.

Radzyń jest w serialu symbolem lepszego świata. Jeśli trzeba kupić doskonałe wino, przygotować coś ekstra do jedzenia, załatwić podróż czy inną ważną sprawę, uczyć się w dobrej szkole ponadgimnazjalnej – mieszkańcy Wilkowyj jadą do Radzynia.
Nigdy nie udało nam się tu zrealizowaćzdjęć z powodu logistyki, gdyż takie przeniesienie miejsca spowodowałaby podrożenie kosztów. Dlatego nawet gdy w jednym z odcinków „Rancza” pojawia się Radzyń, to zdjęcia robione były w Mińsku Mazowieckim, położonym blisko Jeruzala, gdzie był film kręcony.

Jak to się stało, że właśnie Radzyń Podlaski trafił do filmu?

Przede wszystkim nieprzypadkowo tego typu serial umieszczony został w rzeczywistości Podlasia, bo Podlasie kojarzy się z miejscem kresowym, umownie podobnym do najgenialniejszej polskiej komedii „Sami swoi”. Nie porównuję serialu do dzieła mistrza Chęcińskiego (choć gdy zobaczył „Ranczo”, cieszył się, że ma następców), ale jest w „Ranczu” rodzaj specyficznego ciepła, serdeczności, pewnego zamknięcia, a także gotowości na otwartość. To kojarzy nam się z rzeczywistością kresową, z miejscem na wschodzie Polski - bardziej niż z innymi regionami. Tym bardziej, że Podlasie jako część Polski mniej doinwestowana, była też mniej otwarta na obcych, na nowości. Przyjazd do Wilkowyj Amerykanki Lucy byłyby mniejszym szokiem w Wielkopolsce czy na Mazurach, tu stała się ona katalizatorem przemian, wszystko rozruszała.
Tak więc akcja dzieje się na Podlasiu, a Radzyń Podlaski jest jednym z ciekawszych miast w tym regionie i położonym niedaleko Lublina, do którego w serialu też są odniesienia. Poza tym prawdopodobnie współscenarzysta Jerzy Niemczuk ma tu korzenie rodzinne, a jego współpraca z głównym scenarzystą – Andrzejem Grembowiczem (ps. Robert Brutter) układała się wspaniale.

W serialu zostaje podjętych szereg istotnych, aktualnych problemów: od mechanizmów działających w polityce, funkcjonowania samorządu, mediów, sztuki, przez problemy współczesnej szkoły, dojrzewanie młodzieży, problemów medycyny i farmacji, przez sport, religię, sztukę, muzykę pop, system sądowniczy, po gospodarkę odpadami – trudno wymienić, bo niemal w każdym odcinku pojawia się jakiś aktualny problem – ukazany oczywiście w krzywym zwierciadle satyry, ale w taki sposób, że zawiera w sobie prawdę, którą trudno kwestionować. W ten sposób Wilkowyje - a z nimi nasz Radzyń staje się centrum tych problemów, można powiedzieć - pępkiem świata

Staraliśmy się poruszać wiele problemów. W serialu pokazujemy je w pigułce i w wiejskim kostiumie. W niewielkim środowisku i w oddaleniu od dużych ośrodków są one bardziej widoczne. W dodatku ukazanie ich w konwencji komediowej, sielankowej pozwala na pozytywne rozwiązywanie każdego problemu. Spowity mgiełką życzliwości i ciepła, ukazany bez zjadliwości pozwala na właściwe spuentowanie, nawet jeśli jest to kwestia istotna i trudna jak matactwa polityczne.

Przemiany, jakie się dokonują w Wilkowyjach, są optymistyczne…

Serial wskazuje, jaką siłą jest społeczeństwo obywatelskie, które działa w słusznej sprawie i jak wiele można osiągnąć dzięki inicjatywie własnej oraz solidarności, bo obserwujemy, jak w trudnych momentach (np. atak mafii, działania prokuratury przeciw Lucy) wieś się jednoczy. Optymistyczna jest aktywność mieszkańców Wilkowyj, która się ujawniała przez 10 serii. Tutaj też każdy się rozwija, mieszkańcy biorą dopłaty z Unii, rozkręcają interesy, budują domy, spełniają marzenia. Solejukowa osiąga sukces dzięki pierogom, zdaje maturę, studiuje filozofię, buduje dom… Serial cały czas pokazuje, że nikt ci nie da nic za darmo, ale jeśli chcesz, to możesz osiągnąć sukces.

Zmieniają się nawet bywalcy ławeczki. Widzimy, jak menele siedzący całymi dniami pod sklepem i popijający z butelek "sikacza", biorą się do pracy, zmienia się także ich wygląd zewnętrzny. Skąd wziął się pomysł "ławeczki"?

Wiele rzeczy w serialu narodziło się z obserwacji. Jerzy Niemczuk (scenarzysta) kiedyś opowiadał, że na Mazurach wychodząc ze sklepu zobaczył, jak trzech meneli siedzi na ławce, popija piwo i rozmawia o... kosmosie. Temat był bardzo abstrakcyjny w kontekscie tego, co ci panowie robili, bo wydawałoby się, że powinni rozmawiać o prostych sprawach, a tu nagle wypowiedzi poetycko-abstrakcyjne, metaforyczne! Ten epizod potem wyewoluował w ławeczkę w "Ranczu".

"Ławeczka" przypomina mi chór z antycznych dramatów, który relacjonował i komentował wydarzenia rozgrywające się na scenie.

To siedzenie i komentowanie widoczne jest zwłaszcza w pierwszych czterech seriach, od piątego sezonu bohaterowie "ławeczki" częściej z tej ławeczki wstawali, wkroczyli do życia, zajęli się  aktywnością zawodową.

Dokonują się też pozytywne przemiany w obyczajowości, relacjach społecznych, chodzi np. o przemoc w rodzinach, stosunek do zwierząt, problem zaśmiecania środowiska…

No tak, w dodatku w serialu pewne sprawy załatwiane są niekonwencjonalnie: gdy nie można sobie poradzić z mężczyzną, który bije żonę, dzieci czy źle traktuje zwierzęta, to dziewczyny biorą sprawy w swoje ręce, np. zorganizowały się i sprały „przemocowców”. Nie znam przypadku, by ktoś z widzów protestował przeciw takiemu rozwiązaniu. Nie pojawił się ani jeden głos sprzeciwu.

Serial jest emitowany od 16 lat, choć obecnie są to powtórki, w dalszym ciągu ma olbrzymią widownię, fanów, ale i zdobywa nowych widzów, także dzięki temu, że można go oglądać na Netflixie. Co według Pana jest przyczyną tak wielkiego sukcesu?

Wydaje mi się, że sukces „Rancza” wynika z tego, że jest on pełen ciepła, optymizmu, humoru, nie ma tam zjadliwości, agresji. Spodobał się, bo taka jest potrzeba widza, taka mentalność tkwi w narodzie. Trzeba zauważyć, że takie podejście rzadko się pojawia, zarówno w przestrzeni medialnej jak i w życiu, bo ludzie bardziej skłonni są do narzekania niż do pochwalenia czegokolwiek. Żyjemy w takiej rzeczywistości, że nie wiadomo, skąd przyjdzie cios, w związku z tym ludzie wolą się ustawić w kontrze, na wszelki wypadek być opryskliwi. Poza tym w życiu codziennym jest za mało przykładów pokazujących dobro, życzliwość, niesienie pomocy, a takiezachowania są zaraźliwe. Zauważyłem, gdy kiedyś z uśmiechem ustąpiłem kierowcy, który wymusił pierwszeństwo przejazdu, że za kilkaset metrów on się zachował podobnie wobec innego kierowcy. Za mało zwracałmy uwagę na to, jaką moc ma przekazywanie dobrych uczynków. Czasami się tego wstydzimy, czasami boimy, bo jest takie powiedzenie, że każdy dobry uczynek zostanie surowo ukarany.

Pana dorobek reżyserski jest przeogromny, zrealizował Pan także wiele popularnych seriali telewizyjnych. Oprócz „Rancza” są to m.in. „Miodowe lata”, „Rodzina zastępcza”, „Siła wyższa”, „Dziewczyny ze Lwowa”… Jakie są Pana dalsze plany zawodowe? Czy jest w nich realizacja kolejnych odcinków „Rancza”?

Niestety, kontynuacja „Rancza” jest niemożliwa. Natomiast TVP wyraziła zainteresowanie powrotem „Dziewczyn ze Lwowa”, co jest związane z sytuacją na Ukrainie. Społeczeństwo polskie zachowuje się wspaniale, mamy gigantyczną eksplozję solidarności z narodem ukraińskim, chcieliby utrwalić ten moment i pokazać, co się u nas dzieje, bo w innych krajach o tym nie wiedzą.

Dziękuję za rozmowę.